Alexandria, day 1


Ponieważ nie mamy na razie Internetu w mieszkaniu (Simon mówił, że będziemy niebawem mieć), czytacie ten wpis z pewnym opóźnieniem.
Kiedy to piszę, jest wieczór (19:30) w niedzielę, 17. czerwca 2012 roku, czyli drugi dzień wyborów prezydenckich i mój pierwszy dzień w pracy. Siedzę przy stole w jadalni naszego mieszkania przy ulicy, która nie ma nazwy i piję piwo „Stella Lager Beer – Authentic Egiptian Since 1897”, laureata „Gold Quality Award Monde Selection” z Brukseli w 2011 roku. Powiem Wam, że – chociaż szału nie robi – daje radę, szczególnie, że jest bardzo zimne. Ze słynną belgijską Stellą Artois nie ma nic wspólnego. Piwo kupuje się w specjalnych sklepach, które nazywają się „Drinkie”. Jest tutaj taki niedaleko, ale dziś był zamknięty – może ze względu na niedzielę, może na wybory, a może na jedno i drugie. Chociaż w Egipcie weekend przypada na piątek (święty dzień muzułmanów) i sobotę, dowiedziałam się dziś, że w niedzielę wiele sklepów jest pozamykanych. Civil servants (czyli również ja) mają wolne w piątek i sobotę, za to pracują w niedzielę, ale z prywatnymi instytucjami to już nie ma reguły. Dawniej mieli tutaj weekendy, światowym zwyczajem, w sobotę i niedzielę, teraz niby w piątek i sobotę, ale – jak widać – różnie z tym bywa. Jak i ze wszystkim. Welcome to Egypt. Tak, więc, piję piwo Simon i zamierzam mu odkupić.

Jak wiecie albo i nie wiecie, pracuję dla Fundacji Anny Lindh. Dziś dowiedziałam się, że moja Fundacja ma dwie siedziby: headquarters w Bibliotece Aleksandryjskiej, gdzie byłam na rozmowie kwalifikacyjnej w marcu oraz w Instytucie Szwedzkim, gdzie mieści się, m.in. moje biuro. Siedziby są blisko siebie, nad morzem, przy tzw. Corniche, czyli ulicy wzdłuż wybrzeża. Instytut Szwedzki mieści się w jednym z najładniejszych budynków w mieście i ma taras, z którego rozciąga się wspaniały widok na morze. To właściwie mały pałacyk, cały w złocie i rzeźbieniach, z windą z zasuwaną piękną kratą, jak w XIX -wiecznych hotelach. Do naszego biura wchodzi się, jakby przejściem dla służby, schowanym w ścianie tak, że przy zamkniętych drzwiach właściwie go nie widać. W toalecie jest klamka w kształcie jaszczurki. Mam okna w pokoju – dwa duże okna, bo to duże pomieszczenie, w którym pracuje siedem osób. Wśród nich Greczynko-Włoszka Irini i moja bezpośrednia przełożona, Włoszka Eleonora, która właśnie spodziewa się dziecka z Anglikiem Paulem. Tyle na razie wiem na ten temat J Szukają imienia (to będzie córka), więc jeśli macie jakieś propozycje, to chętnie przekażę ;) Pracownicy proponują Alexandrę J
W naszym biurze mówi się po arabsku, angielsku, włosku i francusku, oraz dowolnymi mieszankami tychże (oczywiście ten, kto potrafi). Przeważają Egipcjanie, ale mamy również Włochów, Francuzkę Charlotte, Greko-Egipcjanina i Szwedkę, której jeszcze nie poznałam. W całej Fundacji jest jeszcze większa mieszanka, bo, np. szef wszystkich szefów pochodzi z Barcelony, a księgowa czy też kadrowa Fida, z Ammanu.

O pracy więcej później, bo sama na razie niewiele wiem. Eleonora powiedziała mi, że do moich głównym zadań należała będzie praca nad Raportem (poprzedni dostępny jest na stronie Fundacji, jeśli chcecie zerknąć, o co chodzi) w oparciu na badanie społeczne w regionie, uzupełnianie zasobów biblioteki tekstów (również dostępnej na stronie) i Digest. 21-22 czerwca jadę w moją pierwszą w życiu podróż służbową - do Kairu na konferencję związaną z Raportem (zebranie ekspertów, którzy będą obradować nad pytaniami do ankiet).

Teraz mieszkanie. Mieszkam z Francuzem Simon, który pracuje w Instytucie Francuskim i z Koreańczykiem, na którego wołają Ahmed. Ahmed nie pracuje, uczy się arabskiego i nie wiem, jak ma naprawdę na imię. Mieszkanie jest ogromne, ma na oko z 200 m, trzy sypialnie, salon, jadalnię, kuchnię, do której prowadzi osobny korytarz, pralnię, dwie łazienki wyłożone marmurem i wyjście na dach! Dach jest nieprawdopodobnie wielki, jest z niego wspaniały widok i planujemy zrobić na nim imprezę :] Simon zaczął już zbierać po znajomych meble do wykorzystywania na dachu (od marca w Alex podobno nigdy nie pada, więc można śmiało trzymać na zewnątrz, co się chce). Mieszkanie jest w pełni wyposażone, tylko nie mam na razie szafy, bo chłopaki mówią, że mój pokój był wcześniej biurem. Mam śmieszne plecione meble, chyba skądś z pustyni (?): duże łóżko, toaletkę z lustrem, coś w rodzaju niedużego regału (wszystko plecione a jakichś traw, które wydzielają bardzo specyficzny, dosyć drażniący, zapach) i dwa dywany. W oknach są zielone okiennice (ale bez serduszek) J Jesteśmy w centrum, tzw. old downtown i, faktycznie, to jest walking distance od mojej pracy. Tylko, właśnie, nie mam szafy. Chłopaki mają ogromne szafy w swoich pokojach, takie na całą ścianę! Przez to, że nie mam szafy, tylko te otwarte plecione półeczki, nie mogę się na razie rozpakować swobodnie. Simon powiedział, że w piątek możemy pojechać na jakiś targ, gdzie sprzedają tanio dobre meble. Przyjechałam ostatnia, więc mam najgorszy pokój (chociaż wszystkie są porównywalne, tylko oni mają prawdziwe meble, te ogromne szafy i Simon ma swój balkon), go figure. Za to mam własną łazienkę, bo dali mi tę koło mojego pokoju do mojej dyspozycji, a sami korzystają z tej drugiej we dwóch. Nieźle!
W każdym pomieszczeniu mamy klimatyzację, ale na razie nie było potrzeby z niej korzystać, bo przy otwartych oknach jest całkiem przyjemna temperatura. Poza zaletami natury estetycznej, taka właściwość utrzymywania znośnej temperatury jest ogromną zaletą starych budynków. Mimo, że było dziś 30 stopni i bardzo parno, upał dał mi się we znaki tylko rano, kiedy szłam do pracy (dwa razy pytając o drogę). I w pracy, i w domu było całkiem nieznośnie.
Teraz siedzę sama, bo Simon jeszcze nie wrócił (mówi, że pracuje zazwyczaj od 9 do 20), a Ahmed wpadł na chwilę, poleciał do kibla i zaraz wyszedł (pytając mnie uprzednio, czy czegoś mi nie potrzeba, np. jakichś przypraw). Szczerze mówiąc, byłam dziś na tyle zmęczona, po podróży i po wszystkich ekscytacjach tego dnia, że nie miałam ochoty nawet myśleć, czy czegoś mi nie potrzeba. Irini i Charlotte (które mieszkają teraz razem i które obie są tutaj od listopada ubiegłego roku) odprowadziły mnie do domu (mieszkają niedaleko) i pokazały supermarket, gdzie kupiłam oliwki, dwa rodzaje sera, oliwę, szampon do włosów, mydło, wodę i (najważniejsze!) papier toaletowy, a potem po drodze jeszcze pitę od ulicznego sprzedawcy. Pita kosztuje 1 funta za paczkę kilku niedużych placków, czyli jakieś 55 gr. Robinie zakupów to niezłe wyzwanie, również ze względu na to, że cyfry arabskie po arabsku wcale nie przypominają naszych „arabskich” cyfr. Na szczęście w przewodniku mam ściągawkę ;)
W Alex jest centrum handlowe, które nazywa się City Center i jest tam Carrefour. Podobno taki wielki, ze wszystkim. To na tyle daleko, że trzeba jechać taksówką. Taksówki są żółto-czarne i podobno bardzo tanie, tylko nie należy wdawać się w dyskusje, typu „ile płacę” i „czemu tak drogo”. Dziewczyny mówią, że na krótkich trasach, kiedy wiadomo, ile powinien kosztować kurs (na przykład do Carrefoura 10 funtów), dajemy po prostu pieniądze wychodząc i nic nie mówimy. Simon jeszcze mówił, żeby nigdy nie siadać z przodu taksówki, ale nie wiem, dlaczego, bo spieszyłam się rano do pracy i nie dopytałam. Mówił tylko, że jeśli się zgubię, to żebym brała taksówkę i powiedziała kierowcy fen Maktaba, co znaczy „biblioteka”. Przy okazji, kiedy próbowałam mówić to kobietom, które pytałam o drogę, nie rozumiały mnie kompletnie J Ale faktem jest, że Maktaba Iskandriya, to „Biblioteka Aleksandryjska”, na którą mówią też czasem Bibliotheca Iskandriya. Curious.

Simon wrócił. Mieszka w Egipcie od maja zeszłego roku. Wcześniej podróżował po regionie, był w Algierii i Syrii. Prowadzi jakieś warsztaty w tym swoim Instytucie Francuskim, pracuje od rana do wieczora, ale potem będzie miał miesiąc, albo i więcej, urlopu. Tymczasem Ahmeda, jak nie było, tak nie ma, a Simon zrobił sobie kolację i ogląda jakieś film po francusku. A mnie gryzą komary. Skurczysyny. Refleks mają, skubane. Nie dają się zatłuc łatwo. Na razie nie udało mi się trafić ani jednego. Całe nogi mam już pogryzione. Co ciekawe, w całym mieszkaniu moskitiera jest tylko jedna – w mojej łazience (OK., może w drugiej też jest – nie zaglądałam).

Jutro wyniki wyborów. Do drugiej tury dostał się Shafik, były minister Mubaraka, oraz Morsi z Bractwa Muzułmańskiego. Wszyscy tu mówią, że obaj są złymi kandydatami. Przewiduje się, że jeśli wygra Shafik, to ludzie znów wyjdą na ulice, a jeśli Morsi, to Armia nie dopuści go do objęcia władzy. Ponadto rozwiązano Parlament, który nie zdążył napisać konstytucji, więc nie bardzo wiadomo co i przed kim (chyba przed kolegium Armii) miałby przysięgać nowo-wybrany prezydent, ani kto miałby pisać konstytucję. Według jednej wersji, będzie ją pisała Armia. Curiouser and curiouser.

Jeszcze miałam Wam napisać o podróży. Leciałam najpierw LOTem do Istambułu, a stamtąd do Kairu. Z Kairu odebrał mnie samochód, który następnie zawiózł mnie do Aleksandrii. Całość trwała jakieś 12 godzin i dotarłam do celu o północy, po czterech godzinach jazdy. Simon czekał na mnie na ulicy (nasza ulica nie ma nazwy, więc trudno ją znaleźć, jeśli nie wie się, gdzie to dokładnie jest; punktem charakterystycznym ma być niejaka „Roastery Restaurant”, ale też nie każdy ją zna), a potem pomógł mi wtachać moją ogromną walizkę do mieszkania (na szczęście mamy windę – mieszkamy na czwartym piętrze). Akurat leciałam przez pamiętnym meczem Polska-Czechy, kiedy wszyscy jeszcze mieli wielkie nadzieje na spektakularny sukces naszej wspaniałej reprezentacji. W związku z tym steward i stewardesy byli wymalowani w polskie barwy (flagi an policzkach, dwukolorowe usta, szaliki, szmery-bajery). A moja sąsiadka z fotela obok mówiła, że jechała tego dnia na lotnisko z taksówkarzem, który miał proroczy sen. Otóż Polska miała wygrać z Czechami, a potem w półfinale grać z Niemcami. Miało być tak pięknie, a wyszło, jak zwykle.

Napisałam pełne 5 stron. Chyba czas spać J Do następnego! Ma’as s-alaama!



Komentarze

  1. Maktaba to po arabsku, a biblioteka - po grecku.

    Komary to suki, nie *syny. Ale robią to dla swoich dzieci.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz