Ahmed zrobił mi kolację! Specjalnie dla mnie,
bo sam poszedł na kolację do swojego kuzyna (Simon jeszcze nie ma). Pamiętacie
te listki wodorostów o różnych smakach, które sprzedawali w Moskwie za grosze?
Okazuje się, że w taki płatek należy nabrać lepkiego ciepłego ryżu (Ahmed
przygotowuje ryż w specjalnej maszynce do gotowania ryżu). Nawet się nie
spodziewałam, jak bardzo niesamowicie smaczne to może być! Płatki wodorostów są
tak przyprawione, że doskonale uzupełniają smak ryżu (nawiasem mówiąc, sam taki
ryż jest pyszny, mogłabym jeść go bez niczego) i ogólnie – uwierzcie mi,
zdziwilibyście się, jakie to dobre! Do tego był jeszcze omlet z serkiem w
środku – taki rulonik pokrojony w kawałki i sałatka z ogórka na ostro. No,
jestem zachwycona! Do tego, oczywiście, popijam zimną koreańską herbatę.
Spytałam dziś Ahmeda, co to za herbata, bo chyba nie zielona. Powiedział, że
nie, że zbożowa, chyba zrobiona z żyta (rye). Wygląda na to, że Ahmed jest
zachwycony, że smakuje mi jego jedzenie. Ja, natomiast, jestem zachwycona, że
mieszka ze mną przemiły koreański mistrz patelni i że codziennie czeka na mnie
w lodówce pyszna żytnia herbata, która jest wyśmienita na upały.
Wczoraj Ahmed spytał mnie, czy lubię oglądać
filmy (nie mówi po angielsku tak dobrze, jak by chciał, więc niektóre pytania
muszą być, siłą rzeczy, nieco uproszczone). Powiedziałam, że tak, więc mam
dostać jakiś świetny koreański film :] Dał mi też słuchawki i puścił muzykę,
ale muzyka była straszna (jakieś międzynarodowe pitu-pitu) i nie dałam rady jej
słuchać (wymówiłam się zmęczeniem i tym, że muszę się skoncentrować na moim
przewodniku). Cóż, nie ma ideałów na tym świecie ;)
Połowa smakołyków z dzisiejszej kolacji została
mi na jutro na śniadanie. Dobrze się składa, bo jeszcze Wam nie mówiłam, ale
jutro o 6:00 rano muszę zwarta i gotowa stać pod Roastery, skąd przyjedzie po mnie samochód z Amy (koleżanką zza
biurka obok w Instytucie)
i razem pojedziemy do Kairu na pierwsze zebranie eksperckie do naszego Raportu.
Właśnie to jest moje główne zadanie w pracy: Raport Anny Lindh na 2013 rok. Taki
raport powstaje na podstawie badań społecznych przeprowadzanych w wybranych
krajach z dwóch stron Morza Śródziemnego. Z Anną Lindh współpracują 43 kraje,
przy czym aktualnie mówi się o 42, bo Syria jest zawieszona. Właśnie spośród
tych krajów wybrane zostaną te, których mieszkańcy będą ankietowani. Przyjmuje
się, że specjalnie wybrana grupa 1000 osób z każdego kraju daje obraz
społeczeństwa w regionie, przy czym, ze względów finansowych, w danym roku
ankietuje się tylko grupę 13-14 krajów. Trochę to skomplikowane. Poprzedni Raport
dostępny jest na stronie Fundacji, jeśli interesują Was szczegóły.
Był dziś u nas gość, który miał wyczyścić air conditionery (mamy ich 6 w
mieszkaniu). Jak to się nazywa po polsku, klimatyzatory? Anyway, coś tam porobił przy jednym i poszedł. Ahmed (który mówi po
arabsku) powiedział, że ten gość chciał je naprawiać, a miał czyścić, czy coś w
tym stylu. W każdym razie przyjdzie jutro. Żeby człowieka nie narażać na
niepotrzebną ekscytację, specjalnie na jego przyjście włożyłam dziś po raz
pierwszy swoją nową długą spódnicę :] Całkiem jestem z niej zadowolona.
Na razie nie używamy klimatyzacji, ale Ahmed
mówi, że za miesiąc zaczniemy, bo upał będzie nie do wytrzymania. Swoją drogą,
dzisiaj było całkiem ciepło. Chyba cieplej, niż w poprzednich dniach od mojego
przyjazdu. Pożyjemy, zobaczymy, jak to dalej będzie J
W każdym razie jutro jadę na do Kairu na
konferencję, która potrwa do popołudnia w piątek, a potem spotykam się z
pracownikami naszej Ambasady. Podobno na piątek szykują się wielkie uliczne
manifestacje z powodu przekrętów wyborczych i zachowania wojska (mówi się o
zamachu stanu). Słyszałam, że być może zostanie wprowadzona godzina policyjna
(ale Amy mówiła, że do tej pory nikt się taką godziną policyjną w Egipcie nie
przejmował zazwyczaj – a mają tu trzydziestoletnią tradycję godzin policyjnych
i stanów wyjątkowych, - więc pewnie teraz też by tak było). Godzina policyjna,
jeśli jest, to jest o 19:00. O 19:00 mam pociąg powrotny z Kairu do Alex w
sobotę J Tymczasem w sobotę w ciągu dnia będę
zwiedzać Kair!
Btw, gdybyście się zastanawiali, jakiej
narodowości jest Amy o pięknym anglosaskim imieniu (kiedy słyszę to imię
nieodmiennie staje mi przed oczami najmłodsza siostra z książki Little Women Louisy May Alcott, którą zaczytywałam się, sama
będąc bardzo małą kobietką), to powiem Wam, że jest Egipcjanką z Aleksandrii.
Ale mówi świetnie po angielsku – mieszkała 3 lata w New Jersey, a potem
chodziła do angielskiej szkoły. Ech, świat jest mały ;)
Kiedy szłam dzisiaj do pracy rano, przeciął mi
drogę wóz zaprzęgnięty w osła – powszechne rozwiązanie w tych stronach. Na
wozie siedziało dwóch mężczyzn, a osioł był bardzo chudy i brudny (jak
wszystkie zwierzęta na ulicach). Jeden z panów na wozie, najwyraźniej woźnica,
z zaciętą twarzą smagał osła po grzbiecie, pewnie żeby tamten nie ociągał się
przy pracy. I wtedy stanęła mi przed oczami słynna scena ze Zbrodni i kary Dostojewskiego, w której
chłop tłucze na śmierć swojego konia. Pamiętacie? Pewnie przesadzam, pewnie
nikt tych zwierząt nie torturuje i pewnie dają im jeść, a opis Dostojewskiego
to jednak swoiste ekstremum. Ale właśnie dziś rano uderzyło mnie, że Egipt jest
trochę, jak XIX-wieczna
Europa. Główna różnica to istnienie samochodów, no i upał, ale wyobrażam sobie,
że ulice Petersburga musiały być w owym czasie tak samo brudne, duszne i
śmierdzące, a pod kołami dorożki można było doznać uszczerbku na zdrowiu równie
łatwo, jak pod kołami trąbiącego w niebogłosy samochodu we współczesnej
Aleksandrii. No i podobny był pewnie stosunek do zwierząt. Wczoraj w drodze z
pracy do domu widziałam osła równie chudego, jak ten dzisiaj i tak samo
zaprzęgniętego do wozu, który trzymał w pysku wielki kawał kartonu i wyglądał,
jakby naprawdę próbował go zjeść. Chcę wierzyć, że te zwierzęta nie są tak źle
traktowane, jakby wskazywała na to ich postura i zachowanie.
O tym trąbieniu muszę Wam koniecznie napisać.
I o śpiewających muezzinach, ale o tym przy innej okazji. Trąbią wszyscy, bez
przerwy, chyba czasami sami nie wiedząc, po co i dlaczego trąbią. W efekcie
ulice brzmią, jak rozstrojona orkiestra przeróżnych klaksonów, pokrzykiwań i
wszelakich innych dźwięków. Nie istnieją kierunkowskazy, nie zwalnia się na
zakręcie, nie ma przejść dla pieszych. Są tylko klaksony. Na to nakładają się
piesi, przechadzający się pomiędzy tymi wszystkimi samochodami, skuterami,
wozami zaprzęgniętymi w osły, dorożkami, marszrutkami, autobusami,
żółto-czarnymi taksówkami i tramwajami. Właściwie powinnam powiedzieć: lezący.
Tutaj się nie chodzi, tutaj się lezie. Leniwie, niespiesznie, w wyrazem
obojętności na twarzy. Szczególnie kobiety tak właśnie wyglądają. Jakby
poruszały się w zwolnionym tempie.
Mam taki wyuczony odruch, który właściwie
mogłabym nazwać odruchem bezwarunkowym, że jak słyszę klakson, to wydaje mi
się, że coś się stało, dzieje, że powinnam uważać, odskoczyć na bok, zejść z
jezdni, etc. Ostry przeciągły dźwięk klaksonu każe mojemu ciału podskoczyć, a
sercu zabić szybciej (skip a beat, as
they say on the other side of the Atlantic). Tymczasem tutaj, te wiecznie
trąbiące klaksony nie stanowią dla ludzi sygnałów ostrzegawczych, nie każą im
uskoczyć z drogi sprzed kół pędzącego samochodu. Po prostu są. Nieustannie.
Prawie wszystkie kobiety omotane są chustkami.
Powiedziałabym, że przynajmniej 99% kobiet chodzi w chustkach. Poza tym,
wszystkie są pozakrywane (nogi, ramiona, dekolty), ale różnymi metodami. Od
długich luźnych strojów na modłę tradycyjną, po jeansy, t-shirty i inne stroje typu
międzynarodowego. Poza tym całkiem inne jest tutaj odczucie tego, co jest
prowokacyjne i co razi, niż u nas. Np. dziś rano widziałam kobietę w
lakierowanych butach na niebotycznie wysokich obcasach w stylu ruskim, która
była do tego ubrana w obcisłe jeansy i miała na głowie chustkę, która szczelnie
zakrywała jej włosy, szyję i dekolt. Całkiem często zobaczyć można kobiety w
obcisłych krótkich sukienkach na ramiączkach, wciśniętych na wierzch jeansów i
bluzek z długimi rękawami. Widziałam nawet jedną, która miała na wierzchu, na
ubraniu, biały obcisły top, podkreślający biust (a pod spodem obcisłą bluzkę z
długimi rękawami). Do tego, oczywiście, obowiązkowe chustki na dziewiczych
głowach skromnych muzułmanek.
Na koniec jeszcze refleksja ogólna: Denerwuje
mnie, że jestem tutaj traktowana, jak egzotyczne zwierzę, że wszyscy się na
mnie gapią, młodzi mężczyźni coś krzyczą, a dzieci łapią mnie z włosy.
Przeszkadza mi, że wielu ludzi na ulicach nie patrzy na mnie, jakby patrzyło na
drugiego człowieka, tylko na jakaś dziwną bezmyślną atrakcję. Pewnie właśnie w
ten sposób my, Europejczycy, patrzyliśmy kiedyś na Afrykanów, których
przywożono statkami na Stary Kontynent albo na Indian, których nasi odkrywcy
napotkali po drugiej stronie oceanu. I pewnie wciąż patrzymy tak na ludzi,
którzy są od nas inni. No, więc nie ma się co dziwić, że ci tutaj tak patrzą na
nas. Mamy za swoje.
Napisz co to za film, ten koreański.
OdpowiedzUsuńDlaczego mu nie możesz po prostu powiedzieć, że muza jest nędzna?
"Mamy za swoje" brzmi jakbyśmy byli czemuś winni. A to chyba najnormalniejsza
rzecz na świecie, takie zdziwienie nad czymś rzadko spotykanym.
http://www.behindthename.com/name/amy
Nie obejrzaloam jeszcze, ale chyba nazywa sie "Introduction to Architecture" (w kazdym razie jakos podobnie, ze slowem "architecture" w angielskim tytule).
UsuńA imie mojej Amy ma inny rodowod ;P Wczoraj ja spytalam i mowila, ze to zdrobnienie od arabskiego imienia (tylko zapomnialam, jakiego).