Środa, 20 czerwca 2012 roku

Ahmed zrobił mi kolację! Specjalnie dla mnie, bo sam poszedł na kolację do swojego kuzyna (Simon jeszcze nie ma). Pamiętacie te listki wodorostów o różnych smakach, które sprzedawali w Moskwie za grosze? Okazuje się, że w taki płatek należy nabrać lepkiego ciepłego ryżu (Ahmed przygotowuje ryż w specjalnej maszynce do gotowania ryżu). Nawet się nie spodziewałam, jak bardzo niesamowicie smaczne to może być! Płatki wodorostów są tak przyprawione, że doskonale uzupełniają smak ryżu (nawiasem mówiąc, sam taki ryż jest pyszny, mogłabym jeść go bez niczego) i ogólnie – uwierzcie mi, zdziwilibyście się, jakie to dobre! Do tego był jeszcze omlet z serkiem w środku – taki rulonik pokrojony w kawałki i sałatka z ogórka na ostro. No, jestem zachwycona! Do tego, oczywiście, popijam zimną koreańską herbatę. Spytałam dziś Ahmeda, co to za herbata, bo chyba nie zielona. Powiedział, że nie, że zbożowa, chyba zrobiona z żyta (rye). Wygląda na to, że Ahmed jest zachwycony, że smakuje mi jego jedzenie. Ja, natomiast, jestem zachwycona, że mieszka ze mną przemiły koreański mistrz patelni i że codziennie czeka na mnie w lodówce pyszna żytnia herbata, która jest wyśmienita na upały.
Wczoraj Ahmed spytał mnie, czy lubię oglądać filmy (nie mówi po angielsku tak dobrze, jak by chciał, więc niektóre pytania muszą być, siłą rzeczy, nieco uproszczone). Powiedziałam, że tak, więc mam dostać jakiś świetny koreański film :] Dał mi też słuchawki i puścił muzykę, ale muzyka była straszna (jakieś międzynarodowe pitu-pitu) i nie dałam rady jej słuchać (wymówiłam się zmęczeniem i tym, że muszę się skoncentrować na moim przewodniku). Cóż, nie ma ideałów na tym świecie ;)

Połowa smakołyków z dzisiejszej kolacji została mi na jutro na śniadanie. Dobrze się składa, bo jeszcze Wam nie mówiłam, ale jutro o 6:00 rano muszę zwarta i gotowa stać pod Roastery, skąd przyjedzie po mnie samochód z Amy (koleżanką zza biurka obok w Instytucie) i razem pojedziemy do Kairu na pierwsze zebranie eksperckie do naszego Raportu. Właśnie to jest moje główne zadanie w pracy: Raport Anny Lindh na 2013 rok. Taki raport powstaje na podstawie badań społecznych przeprowadzanych w wybranych krajach z dwóch stron Morza Śródziemnego. Z Anną Lindh współpracują 43 kraje, przy czym aktualnie mówi się o 42, bo Syria jest zawieszona. Właśnie spośród tych krajów wybrane zostaną te, których mieszkańcy będą ankietowani. Przyjmuje się, że specjalnie wybrana grupa 1000 osób z każdego kraju daje obraz społeczeństwa w regionie, przy czym, ze względów finansowych, w danym roku ankietuje się tylko grupę 13-14 krajów. Trochę to skomplikowane. Poprzedni Raport dostępny jest na stronie Fundacji, jeśli interesują Was szczegóły.

Był dziś u nas gość, który miał wyczyścić air conditionery (mamy ich 6 w mieszkaniu). Jak to się nazywa po polsku, klimatyzatory? Anyway, coś tam porobił przy jednym i poszedł. Ahmed (który mówi po arabsku) powiedział, że ten gość chciał je naprawiać, a miał czyścić, czy coś w tym stylu. W każdym razie przyjdzie jutro. Żeby człowieka nie narażać na niepotrzebną ekscytację, specjalnie na jego przyjście włożyłam dziś po raz pierwszy swoją nową długą spódnicę :] Całkiem jestem z niej zadowolona.
Na razie nie używamy klimatyzacji, ale Ahmed mówi, że za miesiąc zaczniemy, bo upał będzie nie do wytrzymania. Swoją drogą, dzisiaj było całkiem ciepło. Chyba cieplej, niż w poprzednich dniach od mojego przyjazdu. Pożyjemy, zobaczymy, jak to dalej będzie J

W każdym razie jutro jadę na do Kairu na konferencję, która potrwa do popołudnia w piątek, a potem spotykam się z pracownikami naszej Ambasady. Podobno na piątek szykują się wielkie uliczne manifestacje z powodu przekrętów wyborczych i zachowania wojska (mówi się o zamachu stanu). Słyszałam, że być może zostanie wprowadzona godzina policyjna (ale Amy mówiła, że do tej pory nikt się taką godziną policyjną w Egipcie nie przejmował zazwyczaj – a mają tu trzydziestoletnią tradycję godzin policyjnych i stanów wyjątkowych, - więc pewnie teraz też by tak było). Godzina policyjna, jeśli jest, to jest o 19:00. O 19:00 mam pociąg powrotny z Kairu do Alex w sobotę J Tymczasem w sobotę w ciągu dnia będę zwiedzać Kair!
Btw, gdybyście się zastanawiali, jakiej narodowości jest Amy o pięknym anglosaskim imieniu (kiedy słyszę to imię nieodmiennie staje mi przed oczami najmłodsza siostra z książki Little Women Louisy May Alcott, którą zaczytywałam się, sama będąc bardzo małą kobietką), to powiem Wam, że jest Egipcjanką z Aleksandrii. Ale mówi świetnie po angielsku – mieszkała 3 lata w New Jersey, a potem chodziła do angielskiej szkoły. Ech, świat jest mały ;)

Kiedy szłam dzisiaj do pracy rano, przeciął mi drogę wóz zaprzęgnięty w osła – powszechne rozwiązanie w tych stronach. Na wozie siedziało dwóch mężczyzn, a osioł był bardzo chudy i brudny (jak wszystkie zwierzęta na ulicach). Jeden z panów na wozie, najwyraźniej woźnica, z zaciętą twarzą smagał osła po grzbiecie, pewnie żeby tamten nie ociągał się przy pracy. I wtedy stanęła mi przed oczami słynna scena ze Zbrodni i kary Dostojewskiego, w której chłop tłucze na śmierć swojego konia. Pamiętacie? Pewnie przesadzam, pewnie nikt tych zwierząt nie torturuje i pewnie dają im jeść, a opis Dostojewskiego to jednak swoiste ekstremum. Ale właśnie dziś rano uderzyło mnie, że Egipt jest trochę, jak XIX-wieczna Europa. Główna różnica to istnienie samochodów, no i upał, ale wyobrażam sobie, że ulice Petersburga musiały być w owym czasie tak samo brudne, duszne i śmierdzące, a pod kołami dorożki można było doznać uszczerbku na zdrowiu równie łatwo, jak pod kołami trąbiącego w niebogłosy samochodu we współczesnej Aleksandrii. No i podobny był pewnie stosunek do zwierząt. Wczoraj w drodze z pracy do domu widziałam osła równie chudego, jak ten dzisiaj i tak samo zaprzęgniętego do wozu, który trzymał w pysku wielki kawał kartonu i wyglądał, jakby naprawdę próbował go zjeść. Chcę wierzyć, że te zwierzęta nie są tak źle traktowane, jakby wskazywała na to ich postura i zachowanie.

O tym trąbieniu muszę Wam koniecznie napisać. I o śpiewających muezzinach, ale o tym przy innej okazji. Trąbią wszyscy, bez przerwy, chyba czasami sami nie wiedząc, po co i dlaczego trąbią. W efekcie ulice brzmią, jak rozstrojona orkiestra przeróżnych klaksonów, pokrzykiwań i wszelakich innych dźwięków. Nie istnieją kierunkowskazy, nie zwalnia się na zakręcie, nie ma przejść dla pieszych. Są tylko klaksony. Na to nakładają się piesi, przechadzający się pomiędzy tymi wszystkimi samochodami, skuterami, wozami zaprzęgniętymi w osły, dorożkami, marszrutkami, autobusami, żółto-czarnymi taksówkami i tramwajami. Właściwie powinnam powiedzieć: lezący. Tutaj się nie chodzi, tutaj się lezie. Leniwie, niespiesznie, w wyrazem obojętności na twarzy. Szczególnie kobiety tak właśnie wyglądają. Jakby poruszały się w zwolnionym tempie.
Mam taki wyuczony odruch, który właściwie mogłabym nazwać odruchem bezwarunkowym, że jak słyszę klakson, to wydaje mi się, że coś się stało, dzieje, że powinnam uważać, odskoczyć na bok, zejść z jezdni, etc. Ostry przeciągły dźwięk klaksonu każe mojemu ciału podskoczyć, a sercu zabić szybciej (skip a beat, as they say on the other side of the Atlantic). Tymczasem tutaj, te wiecznie trąbiące klaksony nie stanowią dla ludzi sygnałów ostrzegawczych, nie każą im uskoczyć z drogi sprzed kół pędzącego samochodu. Po prostu są. Nieustannie.
Prawie wszystkie kobiety omotane są chustkami. Powiedziałabym, że przynajmniej 99% kobiet chodzi w chustkach. Poza tym, wszystkie są pozakrywane (nogi, ramiona, dekolty), ale różnymi metodami. Od długich luźnych strojów na modłę tradycyjną, po jeansy, t-shirty i inne stroje typu międzynarodowego. Poza tym całkiem inne jest tutaj odczucie tego, co jest prowokacyjne i co razi, niż u nas. Np. dziś rano widziałam kobietę w lakierowanych butach na niebotycznie wysokich obcasach w stylu ruskim, która była do tego ubrana w obcisłe jeansy i miała na głowie chustkę, która szczelnie zakrywała jej włosy, szyję i dekolt. Całkiem często zobaczyć można kobiety w obcisłych krótkich sukienkach na ramiączkach, wciśniętych na wierzch jeansów i bluzek z długimi rękawami. Widziałam nawet jedną, która miała na wierzchu, na ubraniu, biały obcisły top, podkreślający biust (a pod spodem obcisłą bluzkę z długimi rękawami). Do tego, oczywiście, obowiązkowe chustki na dziewiczych głowach skromnych muzułmanek.

Na koniec jeszcze refleksja ogólna: Denerwuje mnie, że jestem tutaj traktowana, jak egzotyczne zwierzę, że wszyscy się na mnie gapią, młodzi mężczyźni coś krzyczą, a dzieci łapią mnie z włosy. Przeszkadza mi, że wielu ludzi na ulicach nie patrzy na mnie, jakby patrzyło na drugiego człowieka, tylko na jakaś dziwną bezmyślną atrakcję. Pewnie właśnie w ten sposób my, Europejczycy, patrzyliśmy kiedyś na Afrykanów, których przywożono statkami na Stary Kontynent albo na Indian, których nasi odkrywcy napotkali po drugiej stronie oceanu. I pewnie wciąż patrzymy tak na ludzi, którzy są od nas inni. No, więc nie ma się co dziwić, że ci tutaj tak patrzą na nas. Mamy za swoje.

Komentarze

  1. Napisz co to za film, ten koreański.
    Dlaczego mu nie możesz po prostu powiedzieć, że muza jest nędzna?

    "Mamy za swoje" brzmi jakbyśmy byli czemuś winni. A to chyba najnormalniejsza
    rzecz na świecie, takie zdziwienie nad czymś rzadko spotykanym.

    http://www.behindthename.com/name/amy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie obejrzaloam jeszcze, ale chyba nazywa sie "Introduction to Architecture" (w kazdym razie jakos podobnie, ze slowem "architecture" w angielskim tytule).

      A imie mojej Amy ma inny rodowod ;P Wczoraj ja spytalam i mowila, ze to zdrobnienie od arabskiego imienia (tylko zapomnialam, jakiego).

      Usuń

Prześlij komentarz