Ostatni weekend byl niesamowity! Szalony I wspanialy! Spotkalysmy
sie z Gosia na Synaju! Uwierzycie!? Gosia mieszka w Izraelu, a konkretniej w
Beer Shevie, gdzie zajmuje sie pasozytami w laboratorium - to jest jej blog. Niby
mieszkamy tutaj bardzo blisko siebie, bo przeciez tylko przez granice, ale
sytuacja polityczna jest na tyle napieta, ze trudno sie spotkac, przejscia
graniczne sa nieczynne, drogi pozamykane… Ale przyjechalam tu z mysla, ze nie
przepuszcze I znajdziemy jakis sposob, zeby spotkac sie w regionie. I tak wymyslilysmy
Dahab :)
Wyruszylam z Alex (wlasciwie spod Alex – najpierw musialam
dojechac tam taksowka, ktorej kierowca, oczywiscie, zdarl ze mnie skore, ale
coz bylo robic?) autokarem do Kairu w czwartek o 23:00. Okolo 03:30 dojechalam na
miejsce i gdzie przesiadlam sie do autokaru do Sharm-el Sheikh. Na dworcu
poznalam dwoch naprawde fajnych, normalnych chlopakow z Alex, ktorzy pomogli mi
znalezc autokar I ogolnie zrobili na mnie bardzo dobre wrazenie. Jechalismy
razem do Kairu, ale oni potem mieli jechac do Hurgady, a ja do Sharm, wiec tam
sie pozegnalismy. W autokarze bylo ciasno, zimno (klima na maxa) I niewygodnie,
ale jakos dotarlismy do tego Sharm o 10:00 rano nastepnego dnia. I tu zonk:
autobus do Dahab odjechal o 9:00, nastepny jest o 15:00. Jedyny mozliwy inny transport
– taksowka za 100 EGP (przypominam, ze jeden funt egipski stoi na wolnym rynku
jakies 0,55 zl). Laze po tym dworcu, laze, pytam, szukam kogos, kto tez jedzie
do Dahab, zeby z nim moze chociaz wziac jedna taksowke (zar sie leje z nieba,
na Synaju w ostatni weekend bylo jakies 40-45 stopni Celsjusza, w koncu to
srodek pustyni!)… I mysle sobie tak: “Przyjechalam tutaj na dwa dni, nie spedze
pieciu godzin na dworcu! Ale przeciez nie zaplace 100 funtow za taksowke do
Dahab (to jakies 120 km)! Autokar z Alex do Sharm kosztowal mnie 95 funtow…” Tak
sobie laze I co chwile zaczepiaja mnie kierowcy, oferujac “taxi” do Dahab. W
koncu jeden gosc mowi do mnie “fifty” I prowadzi do swojego samochodu. Z
niedowierzaniem pytam jeszcze, czy na pewno chce tylko 50 I ruszamy.
Coz, wiele mozna by mowic o tym odcinku podorozy, ale na
pewno nie nalezal do przecietnych. Zaczne moze od kierowcy. Pamietacie opowiesc
o Czlowieku Ze Zlotymi Zebami w Kolei Transsyberyskiej? Ten tez mial zlote zeby, tylko inne.
Albo inaczej. Zeby Czlowieka Ze Zlotymi Zebami byly rowne, wygladaly tak, jak
zazwyczaj wygladaja sztuczne zeby. Ten tutaj mial zeby, ktore wygladaly, jakby
naturalnie rozly mu zlote, tylko z czasem troche mu sie zuzyly, a czesc
wypadla. Slowem: koszmar dentysty. Byl ubrany w biala gallabije, czyli stroj typowy dla lokalnych
facetow, zwlaszcza tych na wioskach. Powiedzial mi, ze ma 28 lat, ja dalabym mu
40. Powiedzial mi tez, ze ma dwie rodziny, co nalezy chyba rozumiec jako dwie
zony + dzieci, ale ze wzgledu na bariere jezykowa nie moge miec pewnosci, ze
dobrze zrozumialam.
Droga z Sharm do Dahab jest bardzo dobra – prosta asfaltowka
przez pustynie, z pieknymi widokami (wszedzie dookola sa gory) I praktycznie
pusta. Jest troche zakretow I kilka check pointow, gdzie trzeba sie
zatryzmac I pokazac dokumenty zolnierzowi, ktory jest zazwyczaj mlodym
hlystkiem, z rozpietym gornym guzikiem od bluzy, nierzadko nieznajacym jezykow
obcych, a nawet lacinskiego alfabetu (znow przypomina mi sie Kolej
Transsyberyjska – pamietacie Angliczanina, ktory zafascynowany studiowal
obrazkowy slownik Pat?). Niezaleznie od ich wyksztalcenia, patrolowi chlopcy
maja grozne miny, karabiny (czasem czolgi) i wszyscy grzecznie pokazuja im
dokumenty.
Tylko wyjechalismy z Sharm, a moj Egipski Czlowek Ze Zlotymi
Zebami pyta mnie, czy umiem prowadzic samochod. Nieswiadoma tego, co mnie
czeka, odpowiedam, ze niby tak, ale bardzo kiepsko. Na to on zadowolony, ze
wobec tego teraz ja bede prowadzic. Najpierw myslalam, ze gosc zartuje, ale
kiedy zatrzymal samochod na poboczu I z wysiadl z niego, doszlam do wniosku, ze
nie ma sensu dyskutowac, trzeba jechac! Zwazywszy, ze ostatnio prowadzony
przeze mnie samochod byl automatem na autostradach w Stanach I ze nie mialam ze
soba nawet polskiego prawa jazdy (nie mowiac o egipskim, czy chocby miedzynarodowym),
siadajac za kierownica mialam pewne obawy. Na szczescie samochod byl dobry,
droga prosta I w efekcie calkiem mi sie podobalo :)
Tak, zamieniajac sie kilka razy (przed wszystkimi check
pointami), dojechalismy w koncu do Dahab i w sumie prowadzilam przez okolo
1/3 drogi. Prowadzilam taksowke na egipskiej pustyni! Niezle, co? :D Niestety, downside
byl taki, ze wlasciwiel samochodu nalezal do gatunku, tzw. “sticky” i caly
czas probowal mnie obmacywac. No, ale tu jest Egipt – nie ma lekko. Grunt, ze
nic mi sie nie stalo I ze dotarlam w koncu jakos na miejsce ok. poludnia. Po
drodze (kiedy akurat siedzialam za kierownica I wchodzilam, czy tez wychodzila
z zakretu) zadzwonil do mnie Mo, nasz host, zeby mnie zapytac, czemu
mnie jeszcze nie ma, bo Gosia juz dotarla na miejsce :)
W Dahab bylo wspaniale! Pieknie, spokojnie, relaksujaco,
czysto i wcale nie mialam ochoty wracac do Alex! Spalysmy na Couch Surfingu u
Mo i Kasi (tak, Kasia jest Polka) w ich fantastycznym hotelu, ktory nazywa sie Alf Leila I tak,
polecam go serdecznie! Przez dwa nieprawdopodobne dni na Synaju snurkowalysmy I
taplalysmy sie w cudownym Morzu Czerwonym, jadlysmy pyszne rzeczy, pilysmy
swieze soki i raczylysmy sie beduinska herbata z mieta. Spotkalysmy sie rowniez
z Lily, couch surferowym hostem z Wales, ktora jest barmanka w Churchill
Bar na plazy (Gosia miala okazje sprobowac slawetnych egipskich piw: Stelli
I Sakkary) i zalapalysmy sie na koncert zespolu Mo (tak, nasz host
jest muzykiem, because why not? :D) z okazji narodzin dziecka wokalisty.
A ze wiekszosc czlonkow zespolu to Sudanczycy, koncert odbyl sie w sudanskiej café
obok hotelu :D Zjadlysmy tam africano chicken I wierzcie mi, ze
poszlysmy spac szczesliwe.
W sobote wieczorem musialam wracac, no bo w niedziele znow
do pracy… Udalo mi sie kupic sensowniejszy bilet, bo na autokar od razu do
Kairu z Dahab. W niedziele rano w Kairze znow taksowka, bo bylam nie na tym
dworcu, z ktorego odjezdza transport do Alex, i mini bus, tzw. mashrua (brzmi
podobnie, jak rosyjska marshrutka, prawda? Ktos mi tu mowil, ze to slowo
moze byc pochodzenia perskiego) do Alex. Trase Kair – Aleksandria pokonuja pociagi,
autobusy I minibusy. Taksowkarz akurat zawiozl mnie pod przystanek minibusow, a
ze mi sie spieszylo, przystalam na pierwszy, ktorego kierowca krzyczal “Iskandriya”,
czyli Aleksandria. Prawie cala droge przespalam, nikt nie kazal mi prowadzic ;)
I bylo zupelnie spokojnie. Dopiero w Alex okazalo sie nagle, ze wszyscy inni
pasazerowie wysiedli na przedmiesciach I zostalam sama z kierowca. No I zaczelo
sie “You are so beautiful, you are so beautiful, you are so beautiful…”
Ten gosc nie mial zlotych zebow, ubrany byl normalnie, z jeansy I koszule, I ograniczyl
sie do proby calowania mnie po rekach. Rozczarowala mnie ta koncowka, bo
wczesniej wydawal sie sympatyczny, ale przynajmniej podwiozl mnie do pracy pod
sam Instytut Szwedzki, kupil mi kawe na stacji benzynowej (poniewaz nie dalam
sie namowic na zjedzenie z nim fula ani falafela, tlumaczac, ze juz jest 11:00,
a od 9:00 powinnam byc w pracy, musialam przystac przynajmniej na te kawe –
zeby byla jasnosc, ten gosc wcale nie mowil po angielsku lepiej od tego z
Sharm, wiec I tu komunikacja nie szla najlepiej) I dal mi na pamiatke breloczek
– latarenke, ktora swieci, jak sie ja przekreci. Dziewczyny w pracy
powiedzialy, ze to na Ramadan. Tak, tak, zrobie zdjecie.
Gosia tez podrozowala z niekiepskimi przygodami – musiala spac
w Eljacie zostala w Dahab jedna noc dluzej, niz ja, bo inaczej nie mialaby transportu…
Jestem naprawde szczesliwa, ze udalo nam sie zrealizowac ten weekend I jestem dumna,
ze takie zaradne z nas dziewczyny! :)
Dzieki, Gosia! :)
Tak oto minal mi pierwszy miesiac w Egipcie. Wiecej juz
wiem, lepiej idzie mi ignorowanie zaczepek na ulicy, zapisalam sie na arabski.
W mieszkaniu mamy nowa wspollokatorke – Laurence z Quebecu, ktora przyjechala
do Alex robic research na temat salafitow do pracy magisterkiej. Mieszka
w laundry room przerobionym na czwarta sypialnie :) Co do Staff Representative
– niestety, nie udalo sie. Wybrali Chayma’e I Wafe. Howgh!
Hahahaha no nie wierze w ta historie z taksowka, jaki czad :) W sumie to powinnas jechac gratis :)
OdpowiedzUsuńZaproponowal mi, ze moge mu dac calusa zamiast tych 50 funtow, ale jednak nie dalam sie przekonac. Moze nastepnym razem ;) W sumie jeszcze nigdy nie calowalam sie z nikim, kto by mial zlote zeby... ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńwszystkiego trzeba sprobowac podobno ;)
OdpowiedzUsuń