Uwierzycie, ze jestem w Alex juz ponad 3 tygodnie?! W sobote
bedzie pelny miesiac i nawet wiem, ze bede miala okacje uczcic go w bardzo
milym towarzystwie – ale o tym opowiem Wam pozniej ;)
Ostatni weekend byl swietny, naprawde. Wreszcie odpoczelam,
nawet sie wyspalam!
W czwartek bylam w lokalnym pubie, jednym z kilku tutejszych
“zrodelek”, gdzie spotykaja sie wszyscy miejscowi cudzoziemcy oraz ci
Egipcjanie, ktorzy aspiruja do bycia czescia international community. W
przeciwienstwie do pubu na Zamalku, ktory wyglada troche jak muzeum irlandzkiego
pubu (expaci w Alex mowia, ze jest “very posh”; tak, tak, niebawem zobaczycie zdjecia z Kairu), The
Spit Fire naprawde ma klimat! Okazuje sie, ze to jest bardzo stary local,
ktory prowadzilo na dwie zmiany 4 braci (jeden juz nie zyje). Dzis dowiedzialam sie,
ze pod Spit Fire jest schron bombowy z czasow II Wojny Swiatowej i tunel,
ktory prowadzi az na dworzec kolejowy!
Siedzymy sobie przy stoliku – Wlosi, Francuzi, Anglik Albert,
Ahmed, Kolumbijka Paula, Egipcjanie, etc. Siedzimy sobie, pijemy piwo, jest
gwarno, tloczno i zadymienie (do Egiptu, jak sie mozna domyslic, nie dotarl
zakaz palenia tytoniu w miejscach publicznych). Rozmawiam ze Stefano o urokach
zycia w Aleksandrii, niespecjalnie koncentrujac sie na rocku, ktory leci z
glosnikow, kiedy nagle moich uszu dobiega cos, czego sie tam nie spodziewalam i
najpierw nie jestem pewna, czy slysze to naprawde, czy moze tylko mi sie
wydaje?... Ale juz po chwili krzycze “Polish song! Polish song! This is a Polish song!” Niezle,
nie uwazacie? Pozniej okazalo sie jeszcze, ze na szybce w drzwiach od toalety
mozna przeczytac napis “I’m sorry Polish girls”.
W piatek poszlismy z Simon na targ, gdzie sprzedaja
wszystko, w tym meble second hand – nadal szukam szafy. Szafy nie kupilismy,
ale i tak bylo super ;) Poznalizmy, np. szefowa calej ten menazerii, ktora mowila,
ze wlasnie zbiera pieniadze od wszystkich straganiarzy i ktora zaprosila nas na
swieze soki – z kokosa i z owocow drzewa swietojanskiego, a nawet na obiad! Ale
z tego zaproszenia juz nie skorzystalismy, miedzy innymi dlatego, ze troche nam
sie spieszylo. Pijemy te soki, pijemy, patrzymy na siebie z Simone i nagle
Simone z usmiechem od ucha do ucha mowi to, co oboje myslelismy: “Yeah, we’re
gonna get sick from this”. Ale, what do you know, minely 3 dni i zyjemy,
bez trawiennych sensacji.
Z targu pojechalismy do Agami na slynna prywatna plaze, po
ktorej mozna paradowac w “bikini” (“bikini” to w tutejszym dialekcie
angielskiego kazdy dwuczesciowy kostium kapielowo-plazowy). Zeby dostac sie na te
plaze trzeba miec przepustke, a zeby miec przepustke, trzeba w Agami mieszkac –
na stale, badz wynajmujac dom, np. na wakacje. Na moje szczescie, Simone zna all
the right people, miedzy innymi Nathalie, ktora mieszka w Egipcie od 20. lat
i ma w Agami dom :) A
poza tym jest cudowna kobieta.
Morze bylo wspaniale, cieple, fale unosily mnie na
powierzchni… Pierwszy raz kapalam sie w morzu, odkad tu przyjechalam. Poza
prywatnymi plazami, ktore stanowia takie enklawy dla VIPow (nie tylko dla
cudzoziemcow, korzystaja z nich rowniez odpowiednio sytuowani lokalsi), trudno
sie zrelaksowac nad morzem. Jak to ujal moj Dyrektor: “Bikini and burqini don't
mix”. “Burqini”, oczywiscie odnosi sie do burki, czyli zaslony, noszonej przez kobiety w
krajach islamskich. Nawet na prywatnej plazy w Agami albo na basenie w Sporting
spotyka sie nieraz kobiety, kapiace sie w calym ubraniu, z chustka na glowie i wokol szyji (z
chustka na twarzy na szczescie nie widzialam). Tak, oczywiscie, ze to lepiej,
ze kapia sie w ubraniu, niz jak by sie mialy wcale nie kapiac, ale – wiecie –
mam nieodparte wrazenie, ze to moze byc niebezpieczne. Szczegolnie w morzu, gdzie sa przeciez silne fale…
No, ale taka tutaj jest kultura. A, na plazy sa stanowiska z ratownikami (chyba ratownikami, tzn. wedlug znanych mi standardow to powinni byc ratownicy). Siedza na tych swoich "wiezyczkach" (jak to sie nazywa?) i maja gwizdki. Oczywiscie, ze kazdy ratownik powinien miec gwizdek, zeby ostrzegac przed niebezpieczenstwem i zwracac na siebie uwage, ale to jest Egipt. Tutaj gwizdek jest w ciaglym ruchu, podobnie jak samochodowy klakson :)
W sobote jedna
kolezanka z towarzystwa, Coline, wracala do Francji i w piatek w ciagu dnia
znajomi urzadzili jej, oraz jej przyjaciolce Charlotte treasure hunt.
Mialy rozne zadania, lataly po miescie i zbieraly kopety z kolejnymi zadaniami
(przejechac sie dorozka, kupic lody na monety po 25 piastrow - odpowiednik naszych groszy, zaspiewac piosenke na balkonie
Instytutu Francuskiego, zdobyc numery telefonow od chlopakow na ulicy, etc), a
wieczorem wszyscy bylismy zaproszeni na impreze do nowego mieszkania Irini,
Charlotte i Michele – Wlocha, ktory uczy w Alex wloskiego.
W sobote wstalam
z lozka ok. 13, zjadlam sniadanie i pojechalam na basen – tramwajem ! :) Siedzialam w wagonie dla kobiet i bylo bardzo bardzo sympatycznie :)
A czy spotyka się Egipcjanki ubierające się 'po europejsku' tzn, ze jak jest upal to wkladaja krotki rękaw? Albo czy na tej plazy byly też Egipcjanki w bikini? Strasznie mnie to ciekawi :D
OdpowiedzUsuńCzesc Lovin! Przepraszam za odpowiedz z takim opoznieniem, ale dopiero przeczytalam Twoje pytanie: Zalezy gdzie. W Aleksandrii, na ulicy ani w zadnym miejscu typowo publicznym, nie spotyka sie kobiet ubranych "po europejsku". Co innego, np. na Zamalku w Kairze, ktory to jest wyspa zalozona przez Brytyjczykow w czasach ich swietnosci w tym kraju i gdzie mieszka wielu cudzoziemcow. Jest to dzielnica bardzo bogata, panuja tam nieco inne standardy. Mimo wszystko, kobieta ubrana w t-shirt, np. z krotkim rekawem to widok bardzo bardzo rzadki, nawet w takich miejscach, jak Zamalek. Tutaj jest ogolnie przyjete, ze nie pokazuje sie ramion ani nog powyzej kolan (to ostatnie dotyczy rowniez mezczyzn, chociaz oczywiscie znacznie latwiej spotkac mezczyzne w shortach, niz kobiete w mini).
OdpowiedzUsuńCo do bikini: na prywatnch plazach oraz w klubach (np. Sporting Club), jak najbardziej tak, nosi sie bikini i stroje kapielowe. Na plazach publicznych absolutnie nie. Lacze pozdrowienia!