Welcome to Egypt!

Cudzoziemiec przechadzający się ulicami Alex, jeżeli jest tu nowy, słyszy charakterystyczne „Welcome!” przynajmniej 40 razy dziennie. Jeżeli pobędzie tutaj jakiś czas, zacznie słyszeć to trochę rzadziej, powiedzmy jakieś 20 razy dziennie (w Ramadanie liczba ta spaść może nawet do 10 – po pierwsze ulice są znacznie mniej zaludnione, po drugie ludzie są głodni i ospali, więc mają znacznie mniej energii na pokrzykiwania, niektórzy są też głębiej zakopani we własnych myślach – w końcu to ma być okres modlitwy i kontemplacji). Po pewnym czasie cudzoziemiec zauważy też, że lokalsi dysponują nieco bardziej pojemnym arsenałem typowych zaczepek. Będą za nim wołać nie tylko “Welcome!” i „Welcome to Egypt!” (ew. Welcome to Alexandria!”, a w Kairze “Welcome to Cairo!”), ale również “How are you?!”, “Where you come from?" i “What is your name!?”. Na początku cudzoziemiec będzie lekko oszołomiony tą niespodziewanie intensywną gościnnością. Z nieco nieśmiałym uśmiechem będzie im odpowiadał „Thank you” (co bardziej ogarnięty odpowie: „Shukran”), będzie podawał swoje imię i pytał o ich imiona. Z satysfakcją pokiwa głową, kiedy spytają go „Bulanda?” (ar. „Polska” – w j. arabskim, podobnie, jak np. w wietnamskim, nie ma głoski „p”) i będzie bardzo z siebie zadowolony.

Jednak po pewnym czasie nie będzie miał już siły, a być może i ochoty odpowiadać na wszystkie „Welcome”, przestanie na nie reagować, może nawet przestanie zwracać na nie uwagę. W końcu, ile można? Wtedy zauważy, że wielu lokalsom brak reakcji nie robi specjalnej różnicy, że plotą, byle pleść, wszystko jedno co, byle brzmiało o tyle, o ile po angielsku. Są jednak i tacy, którzy braku reakcji nie puszczą płazem tak od razu. Tacy krzyczeć będą za cudzoziemcem „Welcome!” ze zdwojonym impetem, bardziej natarczywie. Dodadzą jeszcze „Why you no answer? You don’t understand English!?!!!”. W Kairze, co właściwie nie zdarza się w Alex, można usłyszeć również: “Why are you not friendly?” a nawet wyzwiska z rodzaju: „You bitch!” „You whore! You have a big ass!

Jeżeli cudzoziemiec przypadkiem okaże się kobietą, oprócz standardowego, uniwersalnego „Welcome”, zapewne usłyszy również „You are very beautiful” oraz „Sexy!”. Usłyszy również specyficzne syczenie przez zęby (trochę jakby wołali kota), oraz przeróżne komentarze w lokalnym narzeczu.

Najpierw te wszystkie "Welcome" wydają się to zaskakująco miłe. Myślisz sobie „jacy ci Egipcjanie nieprawdopodobnie gościnni”. Potem zaczyna cię to męczyć, wreszcie irytować, aż w końcu dociera do ciebie, że wielu z nich być może wcale nie o gościnę chodzi. (Pomijam tutaj aspekt erotyczno-seksualny, bo to temat osobny, chociaż, oczywiście, nie bez związku.) Na początku pobytu nie zauważasz (lub też starasz się tego nie zauważać), że wiele z tych okrzyków brzmi wcale agresywnie: „WELcome!!!”. „HOW ARE you!!!”, to już nie jest pytanie, to groźba. Jakby mówili: „my Cię tutaj tolerujemy, ale nie miej złudzeń, że choćby na chwilę pozwolimy ci zapomnieć, że jesteś tym Innym, obcym na naszym terytorium. Będziemy za tobą wołać ‘welcome’ aż do dnia, w którym wyjedziesz z Egiptu”.

Nie oszukujmy się, kobieta, na której widok młody chłopak na ulicy syczy, czuje się uprzedmiotowiona – i słusznie, bo nikt jej tutaj w ten sposób szacunku nie próbuje okazać. To jest relacja dzikiego królika w polu z psem myśliwskim, który zwęszył zapach zwierzyny. Na szczęście dla królika, pies jest na smyczy.

Komentarze

Prześlij komentarz