My (first) Big Fat Egyptian Wedding [Moje (pierwsze) wielkie egipskie wesele]


W połowie września miałam zaszczyt gościć na moim pierwszym egipskim weselu. Ponieważ poinstruowano mnie, że im mniej sukienki, tym lepiej, okazało się, że kompletnie nie miałam się w co ubrać! Na szczęście koleżanki były się bardziej przewidujące i – po kilku próbach – ostatecznie pożyczyłam sukienkę od Charlotte i torebkę od Amy J Laurence nakręciła mi włosy i upięła je w kok – wyszło czadowo! J

A było tak (w telegraficznym skrócie):
Wesele odbyło się w wynajętym ogrodzie, pod Alex (właściwie to willa z ogrodem, ale byliśmy tylko w ogrodzie). Były małe stoliki rozstawione na trawie i „parkiet” do tańca, który panowie montowali przy nas :D To była taka scena złożona z podświetlanych plastikowych płyt. Był też DJ – znajomy rodziny. Najpierw sobie posiedzieliśmy (przy stoliku Tareka, czyli brata pana młodego był alkohol, więc, kto chciał, to sobie popił), kelnerzy roznosili świeże soki z mango i gujawy oraz lekkie (niezbyt smaczne, niezbyt liczne) przekąski. Warto wspomnieć, że kelnerzy odziani byli w białe rękawiczki. Ale to nie takie rękawiczki, jak myślicie! I wcale nie wszyscy. Już tłumaczę. Rękawiczki były bawełniane, takie, jakie w Polsce sprzedają na ulicznych straganach zimą. I mieli je na dłoniach chyba tylko ci niżej położeni w hierarchii kelnerskiej – szef defilował goło ręki.
Po paru godzinach pojawiła się młoda para, którą natychmiast otoczyli fotografowie i kamerzyści - było ich w sumie pięciu. Para przemaszerowała przez ogród, wstąpiła na scenę-„parkiet” i popozowała z rodziną do zdjęć. Przy okazji uświadomiono mi, że Egipcjanie chodzą na takie imprezy nie, żeby się bawić, tylko żeby zrobić sobie dobre zdjęcia na Facebooka… DJ grał hardcore disco, rodzina nie bardzo wiedziała, co ze sobą robić na tym parkiecie… Po czym, kto chciał, ten tańczył (na początku tylko ja i Katrina – znajoma Amerykanka), potem dołączyło do nas jeszcze kilku znajomych… oraz wszyscy fotografowie i kamerzyści, którzy nie odstępowali nas już na krok do końca imprezy. Jakiś czas po weselu spotkałam tę parę młodą w Spitfire i pan młody-już świeży mąż czule wspominał moją sukienkę z tego wieczora… Ma ją na video…
Minęło jeszcze trochę czasu i już mogliśmy ustawiać się w kolejce do jedzenia podanego w postaci szwedzkiego bufetu. Ponieważ był już solidnie głodna, trochę zmęczona i lekko pijana, zignorowałam kolejkę i przemknęłam między stojącymi w tejże tanecznym krokiem, wybierając co lepsze kąski ;) Wybór był spory, ale – co ciekawe – nie było żadnych deserów, o torcie nie wspominając. Około 23. pierwsi goście zaczęli się zawijać do domów….

Idąc na to wesele miałam nadzieję zobaczyć ceremonię zaślubin, niestety nie miałam szczęścia. Podobno same zaślubiny odbywają się dużo wcześniej, czasem nawet tydzień albo miesiąc przed weselem i są długie, i nudne. Cóż, i tak chciałabym zobaczyć! Może następnym razem…



WIĘCEJ ZDJĘĆ Z TEGO PIĘKNEGO WYDARZENIA TUTAJ


Niedługo potem Laurence wyjechała. Wyprawiliśmy jej na dachu mega imprezę z grillem na naszym dachu. Upiekłam wielki tort czekanowy. Wyszło super J

Komentarze

  1. Brakuje zdjęcia tej wyjątkowej sukienki ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co to jest tort czekanowy? Pieczony sprzęt alpinistyczny? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest jedyny słuszny tort do jedzenia na dachu!

      Usuń

Prześlij komentarz