Blanche
DuBois: Whoever you are, I have always depended on the
kindness of strangers.
Tennessee
Williams, A Streetcar Named Desire
W zeszły czwartek Mohamed
Morsi, porewolucyjny, wybrany w powszechnych, demokratycznych wyborach,
prezydent Egiptu, wywodzący sie z Muslim Brotherhood, wydal dekret, w którym składa
na swoje ręce wyłączną władzę sadowniczą, wykonawczą i ustawodawczą w kraju.
Oznacza to, że może w pojedynkę uchwalać wszelkie prawa, jakie sobie życzy… W
tym nową konstytucję. O kształt onej konstytucji toczą się boje od miesięcy… Na
tle niemożności osiągnięcia porozumienia, rozwiązano Parlament… Teraz Parlament
niby jest, ale niby go nie ma, powstał nowy projekt konstytucji, który nie
podoba sie wielu osobom, głównie z opozycji… Chodzi o przeróżne kwestie, w tym
prawa kobiet. Nie wszyscy zgadzają się, że szariat jest dla nich
najkorzystniejszym rozwiązaniem.
I tak, w weekend naród
wyległ na ulice egipskich miast. Znowu. I znowu nie tak tłumnie, jak chciałyby
tego zachodnie media. Ale tym razem jest jakby nieco inaczej. A może tylko my,
zblazowani expaci głodni sensacji z całych sił pragniemy, żeby coś sie wreszcie
zaczęło dziać? Sensacji albo “akcji”, jak mówi nasz kumpel, który przeżył wojnę
w Jugosławii, a potem był w Syrii, kiedy wybuchła rewolucja. Mówi, że w
normalnym kraju, w którym panuje demokracja i jako taki kapitalizm już nie
potrafi żyć. Czegoś mu brakuje, czuje się dziwnie.
Tymczasem notowania na
giełdzie lecą na łeb na szyję, międzynarodowe instytucje (takie jak Instytut Szwedzki,
w którego budynku pracuję) trzęsą portkami, a wyznawcy minionego reżimu (a raczej
aparatczycy minionego reżimu) zacierają ręce. Tym razem wygląda na to, że
protestują wszyscy – i ci, którzy popierali Moubaraka i ci, którzy popierali
jego obalenie. Nikt nie jest zadowolony z tego, jak wygląda sytuacja. Poza
archeologami, którzy, jak opowiedział nam znajomy, wierzą, że przy Muslim
Brotherhood można będzie łatwiej zdobyć permit na podwodne badania w Syrii…
Oczywiście, nie dziś i nie jutro… Może za kilka lat, jak skończy się u nich
wojna… Kolega od wojny w Jugosławii mówi, że wojna w Syrii jest zupełnie taka
sama, jak wojna w Bośni… I że prędko się nie skończy.
Na co dzień, sytuacja
polityczna właściwie nijak nie wpływa na moje życie w Aleksandrii. Po pierwsze,
w Alex z zasady jest spokojnie, bo miasto leży na uboczu, a cała wielka
polityka wyłazi na ulice w Kairze. Po drugie, właściwie wszędzie jest
spokojnie, nawet w stolicy nie ma takiego dramatu, o jakim mówią i piszą media.
Trochę bardziej dramatycznie było po aferze z nieszczęsnym filmem na Youtubie.
Wtedy wiara rąbała płyty chodnikowe, a ambasada amerykańska zabarykadowała się wielkimi
betonowymi płytami… Ale nawet wtedy nie było na ulicach jakichś szczególnie
nieprzebranych tłumów, a chodniki rąbali głównie młodzi chłopcy (podobno 14-18-latkowie),
podobno specjalnie opłacani, żeby robić burdy, podobno niemający pojęcia, o co naprawdę
chodzi. Filmu nawet nie oglądali. Prawie nikt go nie oglądał - w Egipcie był
blokowany w Internecie.
Kiedy przyjechałam tutaj
w połowie czerwca, akurat w dniu wyborów prezydenckich, a potem byłam w Kairze w ten weekend, kiedy wszyscy czekali
na ogłoszenie wyników, to widziałam, jak ulice wokół Tahriru zastawione były
autobusami, które przywiozły ludzi na demonstracje. Pamiętam, jak pomyślałam
wtedy, że tak dzieje się przecież wszędzie na świecie – u nas z prowincji protestantów
przywozi Solidarność, w Egipcie Muslim Brotherhood. Ot, życie. Ludzie chętnie
pójdą trochę pokrzyczeć, jeśli dostaną w zamian za to ciepły posiłek i parę
groszy do łapy. I tak niewiele mają poza tym do roboty.
Teraz jest nieco inaczej,
bo rozruchy są lekko odczuwalne na co dzień. Kiedy w ostatnią niedzielę
wracałam do Aleksandrii z Kairu pociągiem (na marginesie dodam, że podróżowanie
pociągami uchodzi w Egipcie za najbezpieczniejszą ze wszystkich dostępnych
opcji), to mój pociąg nagle stanął na malej stacji pod Aleksandrią. Czytałam
książkę, więc początkowo specjalnie nie przejmowałam się tym, że stoimy – ot,
opóźnienie, może inny pociąg musi przejechać najpierw, czy jak. Tak sobie
myślałam i - nauczona doświadczeniem podróżowania koleją w Polsce - zachowywałam
spokój. Ale po godzinie zaczęłam się rozglądać i pytać współpasażerów, o co chodzi.
Okazało się, że stoimy ze względu na demonstracje i że poprzedniej nocy pociąg
stał tak ponad 4 godziny. Ponieważ było już około pierwszej w nocy, a rano do
pracy, zaczęłam się nieco niepokoić i rozważać potencjalne istnienie innych
opcji… Wypiłam herbatę, zjadłam kanapkę w pociągowym bufecie i tak minęła
kolejna godzina. Wtedy kilkoro z siedzących nieopodal mnie pasażerów
stwierdziło, że idą szukać jakiegoś samochodu albo autobusu, bo nie wiadomo,
ile tak będziemy jeszcze stać i trzeba działać. Oczywiście poszłam z nimi.
Znaleźliśmy mikrobus do Alex, na dworzec autobusowy “Alexandrian” na
przedmieściach. Stamtąd kolejny, który wysadził mnie tam, gdzie wysiadłabym z
pociągu, a więc 5 minut od mojego domu na dworcu kolejowym Mohatet Misr. Pasażerowie
cały czas pilnowali, żebym dojechała OK, upewniali się, że się nie zgubię, że
wiem, dokąd jadę, że nie jestem sama. Rozruchów ani demonstracji żadnych po
drodze nie widzieliśmy.
Uwielbiam pasażerów
nocnych mikrobusów. To najwspanialsi, najmilsi, najbardziej bezinteresownie
serdeczni ludzie, jakich spotkać można na ulicach Egiptu. Każdy chce po prostu
dojechać do domu. Wszyscy są zmęczeni i nikomu nie w głowie zaczepiać pozostałych.
Za to chętnie pomogą. Mówi się, że podróżowanie mikrobusami, zwłaszcza w nocy
nie jest bezpieczne. Że niebezpieczne są drogi, że kierowcy biorą silnie
pobudzające leki i szaleją… Że mogą cię porwać, pobić, napaść, ograbić, zabić…
Że tak się tutaj jeździ, że sama droga jest diabelnie niebezpieczna i tak
dalej. Mam koleżanki, które nie pojadą do Kairu nawet limuzyną z agencji Thomas
Cook, bo nie bedą jechały samochodem po egipskich drogach. Ale mam też koleżankę
z Kairu, która z nami pracowała w Alex (więc jeździła w tę i wewtę często,
niemal co tydzień) i zawsze mówiła, że ona mikrobusami jeździ i mnie też zachęca,
bo to jest dobry, sprawny, tani transport i nie ma co wariować. Po to mikrobusy
są, żeby nimi jeździć, zwłaszcza, kiedy jest już za późno, żeby jechać pociągiem
(ostatni pociąg relacji Kair – Aleksandria wyjeżdża, zdaje się, o 23:30).
I tak, wyjechawszy z
Kairu pociągiem o 21:00, dotarłam do domu o 3:30 nad ranem, jak to często bywa
w podróży, depending on the kindness of strangers (polegając na
uprzejmości obcych).
A dziś, ze względu na planowaną wielką demonstrację o 15:00, pracowaliśmy do 13:30. Odwołano mi również lekcję arabskiego.
To niesamowite jak bardzo inna jest twoja codzienność od mojej, z demonstracjami czy bez. Jedyne, co pozostaje takie samo, to niezawodność pociągów ;)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńMam wrazenie, ze przez te demnostracje Twoja miejscowka jest b. wybuchowa od mojej.
OdpowiedzUsuńOla
Hahaha :) Ola, obie nasze miejscówki są bombowe! ;)
Usuń