Grudzień: demonstracje

Był taki czas w listopadzie i grudniu, kiedy demonstracje mieliśmy regularnie co tydzień we wtorki i piątki. Pewnego pięknego piątku, wybraliśmy się na jedną z Simon. Dołączyliśmy koło naszego domu (zazwyczaj demonstracje chodziły Fouad) i szliśmy aż do Sidi Gabr (gdzie zwykle gromadzili się demonstrujący z całego miasta) a potem z powrotem - Cornishem, aż do Spifire (ostatni odcinek już bez reszty demonstrujących, żeby odpocząć). - Typowa trasa demonstracji, przechodzących za naszym domem, to początek niedaleko mojej pracy, a potem prosto miastem przez Fouad, za Biblioteką, aż do Sidi Gabr, czyli dzielnicy z głównym dworcem kolejowym, a potem powrót Cornichem.
W Sidi Gabr spotkaliśmy Amy, Dimiego (z mojej pracy), Ozoza (założyciela Arabskiego Centrum  Origami), Amra, Charlotkę, Stefano, Michele (który akurat wpadł na parę dni do Alex) i jeszcze kilka innych znajomych osób. W sumie szliśmy 6 godzin. Atmosfera panowała piknikowa i było świetnie! Przy okazji pozwiedzaliśmy miasto, bo zazwyczaj nie chodzimy tamtędy na piechotę :) Ciekwe w tych demonstracjach bylo to, ze spotkac na nich mozna bylo wszystkich, ktorzy byli przeciw nowej polityce Morsiego i konstytucji, a zatem i zwolennikow bylego rezimu (ktorzy przeciez nie brali udzialu w I rewolucji, wrecz ostro sie jej sprzeciwiali, a wiec byl to pierwszy raz, kiedy ci ludzie wyszli na ulice), i aktywistow pro-liberalno-pro-demokratycznych. Ludzie szli calymi rodzinami, z dziecmi na ramionach. Zdaje sie, ze na tym etapie wszyscy mieli juz dosyc.

Zdjęcia zrobiłam aparatem Ingrid, bo uznaliśmy, że bezpieczniej będzie maszerować z aparatem kompaktowym. Okazało się w praniu, że ostrożność była nadmierna. Oto zdjęcia z tej demonstracji.  Btw, władającym językiem francuskim, polecam blog koleżanki Pascaline, na którym znaleźć można nawet parę moich zdjęć (co prawda, Pascaline przypisuje prawa do nich Ingrid, ale to ma zostać niebawem poprawione!) Podobno pisze nieźle - nie wiem, nie rozumiem :)


Dalej w grudzień zaczęło się robić nieco mniej piknikowo… Dużo mówiło się o historii z pobiciem sheikha, który w meczecie nakłaniał do głosowania „tak” dla konstytucji. Podpalono wtedy kila aut w okolicach tego meczetu (nawiasem mówiąc, w samym centrum miasta). Na ulicach regularnie toczyły się walki na miecze (tak, moi drodzy, okazuje się, że wielu Aleksandryjczyków posiada w domach miecze), demonstrujący blokowali ruch samochodowy (na przykład maszerując w poprzek jednej z głównych ulic), a nasza ulicę raz osłaniała zapora uformowana ze śmieci (których w mieście nie brakuje). Maria (nasza współlokatorka na styczeń, Szwedka z Instytutu Szwedzkiego) opowiedziała mi, że 21 grudnia odbyły się w całym mieście wielkie demonstracje (22 była druga tura głosowania), że wszędzie w powietrzu czuło się gaz łzawiący, który drapał gardło, że na ulicach widać było tylko (głównie młodych) mężczyzn z pałkami do bicia. Dla niej to było w sumie miłe doświadczenie, bo po raz pierwszy nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi i – jak mówi – czuła się „wolna”. Nie było mnie tu wtedy, 20 poleciałam do Stanów na urlop.

Konstytucja została przegłosowana. Podobno głosowało tylko 30% uprawnionych, co, oczywiście, nie ma znaczenia, głosowanie jest ważne. Na razie żadnych zmian nie odnotowaliśmy, życie toczy się, jak dawniej. Podobno kolejna fala protestów planowana jest na rocznicę I rewolucji, czyli na 25 stycznia.

Komentarze