Once an expat, always an expat

Darko (nasz kumpel z Serbii) lubi wpadac do nas niespodziewanie - na krotrza, a czesem dluzsza chwile. Mowimy o nim, ze nalezy do grupy, tzw. "friends of the family" czyli przyjaciol rodziny. Pare tygodni temu tak sobie wlasnie siedzilismy - ja, Felipe (nowy wspollokator z Kolumbii) i Darko. Siedzimy, pijemy piwo i nagle wysiadlo swiatlo. Power cut - normalna czesc codziennego zycia w Egipcie. No, wiec siedzimy po ciemku (nikomu nie chcalo sie szukac swieczek, zreszta szybko doszlismy do wniosku, ze po ciemku siedziec nie jest zle). Sidzimy i rozmawiamy: o zyciu w Egipcie i o zyciu w ogole. 

Darko: Jak sie raz zostanie expatem, to sie juz pozostanie expatem na cale zycie. No, bo nigdzie sie juz nie bedzie u siebie. Nawet we wlasnym kraju. Jak ja mam teraz wrocic do Serbii? Wszyscy moi przyjaciele maja rodziny, dzieci. A ja mieszkam w Aleksandrii i studiuje underwater archeology (archeologie powdowna?). Cos takego w innych krajach nawet nie istnieje! O czym ja mam z nimi rozmawiac? Jestem samotny tutaj i tam tez bede tak samo samotny. Nie moge wrocic. 

Paulina: No, tak. Dokladnie o tym byl ten artykul, ktory Ci przeslalam niedawno: What Happens When You Live Abroad. Nie mamy mozliwosci stac sie w pelni czescia lokalnej spolecznosci, a ze spolecznoscia z wlasnego kraju coraz bardziej tracimy kontakt. Nie dzielimy z nimi naszego zycia codziennego. Nie chodzimy z nimi na piwo, nie uczestniczymy w imprezach, slubach, weselach. Ich problemy nie sa naszymi problemami. Jak tam wracamy, to znow jestesmy tymi Innymi (the Other).

Darko: Im dluzej mieszka sie za granica, tym bardziej nie ma sie do czego wracac. Pozostaje tylko ruszyc dalej i znow budowac zycie od nowa w kolejnym nowym miejscu.


Po chwili do domu wrocil German, a zaraz po nim Simon, ktory przyprowadzil Sonie, kolezanke z pracy w Instytucie Francuskim. Sonia nie znala wczesniej Felipe ani Germana, wiec kiedy zaczeli rozmawiac, nie mieli pojecia, jak wygladaja. Nagle swiatlo wrocilo i wszyscy zaslonilismy oczy, tak bardzo bylo razace.

Wszyscy razem: Simon, ja, Sonia, German, Carla i Felipe poszlimy na kolacje do knajpy ze swietnym egipskim jedzeniem, ktora nazywa sie Mohamed Ahmed. Dla calego towarzystwa (poza mna i Simon) to byl pierwszy raz w tej restauracji i wszyscy byli zachwyceni. Zamowilsmy falafel, zmazony ser, bialy ser z pomidorami, humus, foul, babaganoug i shakshuke, same typowe pyszne lokalne potrawy, ktorymi sie dzielilismy, jedzac - po egipsku, chlebem ze wspolnych talerzy. Bylo pieknie :)

Komentarze

  1. There is only one place where you are not an expat: when you sit among the expats. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja z kolei uwazam, ze to raczej beznadziejny artykul napisany przez osobe, ktora albo nie chciala, albo nie potrafila wpasowac sie w otaczajaca ja rzeczywistosc w nowym kraju, i zamiast tego wybrala ekspackie towarzystwo gdzie wszyscy siedza przy piwie i narzekaja na los ekspata. No coz, jesli taka jest jej perspektywa, to jej sprawa i nic mi do tego, ale uogolnianie takich bredni jest bledem. Ale wiem tez z wlasnego doswiadczenia, ze "swiezy" ekspat lubi sie takimi historiami podniecac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow. Dwakoty - nie moge sie z Toba bardziej niezgodzic. Mozesz mi wierzyc, ze sa kraje w ktorych wpasowywanie sie w lokalne srodowisko jest najgorsza krzywda jaka mozesz sobie zrobic. Nie kazdy kraj i kultura jest tak przyjazna jak w kraju ktory Ty wybralas. Szczegolnie dla kobiety.
      doafgu.blogspost.com

      Usuń

Prześlij komentarz